Ratując ruiny z miłości

wywiad z Katarzyną Pielaszkiewicz

Obiekty historyczne, odkąd pamiętam, wywołują we mnie wzruszenie i budzą duże emocje – mówi Katarzyna Pielaszkiewicz, architektka wnętrz i konserwatorka, Gospodyni domu Tilia Authentic Home, która wraz z mężem Michałem dokonała restauracji ponad 200-letniego domu podcieniowego na Żuławach. – Sprawowanie opieki nad takim obiektem i dzielenie się nim z innymi to prawdziwy przywilej. 
W wywiadzie pytamy naszą ekspertkę o jej miłość do starych domów, rozmawiamy o relacjach, które dzięki budynkom historycznym powstają, i tym, dlaczego warto przeprowadzać renowacje.

Po poznaniu wielu historii naszych slowhopowych ruinersów, czyli osób, które ruinom podarowały nowe życie, odnoszę wrażenie, że to zadanie nie tylko niełatwe, ale również dość ryzykowne, a z całą pewnością wymagające lat pracy i poświęceń. Pani ma za sobą to doświadczenie. Czy wzięcie na swoje barki renowacji historycznego budynku zakrawa o szaleństwo?

Być może byliśmy z moim mężem Michałem odbierani trochę jak szaleńcy, kiedy postanowiliśmy poddać renowacji ponad 200-letni dom na Żuławach, ale wcale się tak nie czuliśmy. Wśród naszych znajomych i rodziny pojawiały się opinie, że porywamy się nie wiadomo na co. Niektórzy uważali, że zamiast ratować, lepiej by było zbudować sobie wymarzony dom. Trudno mi było to zrozumieć, bo ten dom podcieniowy, choć w opłakanym stanie, był dokładnie tym, czego chcieliśmy. Być może z czyjejś perspektywy to mogło się wydawać szalone, dla nas jednak nigdy takie nie było.

W wielu historiach renowacji pojawiają się silne emocje. Co pani poczuła, gdy pierwszy raz stanęła przed domem w Mikoszewie?

Poczułam, jakbym spotkała swoje przeznaczenie, miłość życia. Wiedziałam, że ten dom będzie do nas należał.  

Skąd wziął się pomysł, aby zamieszkać w drewnianym domu?

Od zawsze ciągnęło mnie na wieś. Mając 10 lat, przez rok mieszkałam z tatą na Żuławach. Dwa razy w tygodniu dojeżdżałam do Gdańska na lekcje muzyki, za każdym razem mijając piękny dom podcieniowy, na widok którego serce zawsze biło mi mocniej. Chyba już wtedy ciągnęło mnie do drewnianych domów (śmiech). Pamiętam, jak mój mąż brał udział w regatach we Wdzydzach Kiszewskich, a ja postanowiłam odwiedzić położony tuż przy jeziorze skansen. Usiadłam wtedy w jednej z chat i pomyślałam, że byłoby cudownie mieszkać we wnętrzu, które ma taki mikroklimat – naturalny i bliski człowiekowi. To wtedy zrodził się pomysł poszukiwania drewnianego domu na wsi. Ważne było dla mnie jego otoczenie. Być może dlatego trafiliśmy na Żuławy, a nie na Kaszuby, gdzie zazwyczaj przenoszą się Gdańszczanie. Rodzinnie jestem związana z Holandią, w której mieszkała moja mama. Spędzałam tam wakacje i przez rok chodziłam do szkoły. Pokochałam tamtejszy krajobraz. Rozległy, otwarty, z nieograniczonym niczym horyzontem. Żuławy bardzo go przypominają. 

Jak przebiegały poszukiwania domu?

Mam wrażenie, że dom na nas czekał, bo wcale nie wymagał głębokiego szukania, przekopywania ogłoszeń ani wypytywania ludzi. Znaleźliśmy go na jednym z portali. Poprzedni właściciele chcieli oddać go w ręce osób, które o niego odpowiednio zadbają. Mimo że od razu się polubiliśmy, negocjacje trwały 2 lata. W międzyczasie wprowadzono zmiany w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego, które pozwalały na podział terenu na kilka działek budowlanych. Takie domy jak nasz potrzebują dużej przestrzeni wokół siebie. Choć kiedyś było tu siedlisko ze stodołą, oborą, młynem, wozownią i wiatrakiem-koźlakiem na wzgórzu, a dom nigdy nie był wolnostojący, to nie otaczały go domki jednorodzinne, na które zezwoliły zmiany wprowadzone w planie. Zdecydowaliśmy się więc zakupić sąsiednie działki. Zależało nam na tym, aby osie widokowe z tego budynku pozostały oryginalne, a jego otoczenie jak najbardziej autentyczne. 

"W pracy z zabytkiem chodzi o jego powolne, delikatne i czułe badanie. [...] Bez badań nie ma mowy o restauracji ani konserwacji. Co więcej, badania muszą trwać od momentu, kiedy staniemy się właścicielami obiektu, aż do samego końca. Zanim w ogóle weźmiemy jakiekolwiek narzędzia do pracy, musimy się najpierw z obiektem zapoznać. [...] Musimy wykonać całą kwerendę historyczną. I dopiero wtedy stworzyć program postępowania". 

Dotknęła pani kwestii świadomości miejsca, w którym dany dom się znajduje, jego otoczenia, które tak samo jak budynek stanowi przecież element dziedzictwa kulturowego. 

Obiektu historycznego nie można rozpatrywać tylko w ścisłym sensie i zawężać go do wnętrza czy do funkcji, jaką chcemy mu nadać. Takie domy funkcjonują w jakimś otoczeniu i to otoczenie też ma ogromny wpływ na wartość tych obiektów. Nie powinniśmy o tym zapominać. 

Stajnia w Folwarku Bielskie

Jak wygląda praca z obiektem zabytkowym? 

To praca w nurcie slow. Wymagająca bardzo wnikliwej obserwacji, uważności, skupienia, a przede wszystkim czasu. Nie można bowiem podejmować żadnych pochopnych decyzji. Wielu cennych rzeczy nauczyłam się na studiach związanych z ochroną dóbr kultury, ale kluczową lekcję odebrałam od cieśli – Krzysztofa Szyluka, z którym mieliśmy szczęście pracować. Najważniejszy w pracy z obiektami historycznymi, a tym bardziej zabytkami, jest czas. 

Jak przebiegały prace restauracyjne w Waszym domu? 

Przez pierwszy rok zajmowaliśmy się z Krzysztofem tylko i wyłącznie obserwacją i stopniowym odkrywaniem tajemnic domu. Przyglądałam się, jak on chodzi po budynku, ogląda poszczególne elementy, numeruje je. Wtedy zrozumiałam, że o to właśnie chodzi w pracy z zabytkiem. O powolne, delikatne i czułe badanie. Tego samego nauczono mnie na studiach. Bez badań nie ma mowy o restauracji ani konserwacji. Co więcej, badania muszą trwać od momentu, kiedy staniemy się właścicielami obiektu, aż do samego końca. Zanim w ogóle weźmiemy jakiekolwiek narzędzia do pracy, musimy się najpierw z obiektem zapoznać. Zbadać jego stan techniczny, odkryć przyczyny zniszczeń, poznać konstrukcję i techniki, jakimi został wykonany, oraz materiały, z których powstał. Musimy wykonać całą kwerendę historyczną. I dopiero wtedy stworzyć program postępowania.  

To podjęcie starań o jak najlepsze poznanie budynku jest niczym budowanie z nim więzi opartej na czułości i trosce. 

Dokładnie tak. Jeśli kogoś kochamy, to dbamy o jego dobrostan. W przypadku budynku jest podobnie. Musimy zadbać o jego dobrą kondycję. Choć nie tylko, ważny jest jeszcze autentyzm, który przejawia się w przywróceniu budynkowi jego historycznego wyglądu. Powinniśmy zbadać, jakie są wartości obiektu, jakie są atrybuty tych wartości i które z tych atrybutów będziemy chcieli chronić, a z których możemy zrezygnować. To bardzo długi, żmudny i wymagający proces, ale to także podstawa każdej restauracji czy konserwacji.  

Dom w Dziadówku


Dom sprawił, że zaczęła pani studia z ochrony dziedzictwa kulturowego.  

Zajmowanie się zabytkami zawsze sprawiało mi przyjemność. Obiekty historyczne, odkąd pamiętam, wywołują we mnie wzruszenie i budzą duże emocje. Może to moja cecha wrodzona, odziedziczona po tacie historyku (śmiech). Nigdy jednak w pracy nie miałam takiej swobody działania jak w przypadku własnego domu. Oddałam się tej restauracji kompletnie, łącznie z zapisaniem się na studia. Miałam takie poczucie, że ten dom to skarb i ma tak dużą wartość, że ja nie mogę tego zepsuć. 

Czy zabierając się za działania przy ponad 200-letnim budynku wiedzieliście, na co się piszecie? 

Nie wiedzieliśmy, jak długo to będzie trwało, jakiego zaangażowania będzie od nas wymagało, ani jakie środki finansowe będą potrzebne. Oczywiście prosiliśmy wykonawców o wyceny, ale po pierwszym obejrzeniu obiektu i bez zbadania go nikt nie jest w stanie realnie ocenić kosztów. To niemożliwe, ponieważ te budynki skrywają wiele tajemnic, które zostają ujawnione dopiero w czasie wykonywania prac. Prowadzone przez cały czas badania mają wpływ na nasze postępowanie w trakcie prac restauratorskich. Mogą zmieniać nasze podejście do obiektu. My zaczęliśmy prace nad domem z podejściem, że chcemy przejść cały proces świadomie i bez pośpiechu. Najważniejsze było dla nas podparcie wszystkich działań nauką związaną z konserwacją zabytków. Mieliśmy komfort samodzielnego podejmowania decyzji oraz doboru zespołu specjalistów, którzy pomagali nam w szukaniu odpowiednich rozwiązań, a nade wszystko mieliśmy dużo czasu. Wiedzieliśmy też, że to nie my będziemy najważniejsi, ale zabytek. Kiedy postawimy obiekt na pierwszym miejscu, później, gdy będziemy już z niego korzystać, on się nam za to odwdzięczy.  

Czy bez problemu trafiła pani na fachowców, którzy pomogli dom uratować? 

Na Krzysztofa, regionalnego cieślę-samouka, którego pasją są dawne techniki budowlane, trafiliśmy od razu. I akurat miał okienko pomiędzy zleceniami. Nasza relacja była bardzo burzliwa, jak to z artystami bywa (śmiech). Każde z nas ma swoją wrażliwość i swój punkt widzenia. Zawsze wygrywało jednak to, że priorytetem był obiekt, jego ratowanie. Mam świadomość, że nie zawsze trafia się tak dobrze, jeśli chodzi o fachowców, i myślę, że mieliśmy dużo szczęścia. 

Jakie problemy można napotkać?

Jest coraz mniej fachowców, którzy potrafią pracować z obiektami zabytkowymi. W codziennej pracy nad adaptacjami różnych obiektów często doświadczam braku wykonawców. Większość osób chce działać szybko i stosować współczesne narzędzia, techniki i materiały, które nie zawsze się nadają do obiektów zabytkowych. Aby dekarz ułożył starą dachówkę na adaptowanej na restaurację chacie rybackiej, musiałam przez 2 dni ją segregować. Coraz mniej osób chce pracować ze starym, często skorodowanym drewnem, bo trzeba je sztukować, wycinać i łatać. A to są procesy czasochłonne. Tilię, dom gościnny, który stanął w pobliżu naszego domu podcieniowego, budowaliśmy przez 3 lata. Każdy element domu pochodził z rozbiórki i musiał być dostosowany do wymiaru, obejrzany z każdej strony i naprawiony. To trwa, wymaga uważności i dużej świadomości. 

"Stare obiekty żyją z nami od zawsze i dlatego budują naszą tożsamość. Są naszą wiedzą o przeszłości i atrybutem naszej pamięci. Mają nieocenioną wartość, ponieważ przekazują nam wiedzę o życiu, a tym samym o nas samych. Dawne techniki budowlane i rzemieślnicze, detale architektoniczne oraz elementy niematerialne związane z danym obiektem, na przykład słownictwo, wydarzenia, jakie miały w nich miejsce, nie tylko przekładają się na relację budynek-człowiek, ale także są przesłanką do tego, aby podejmować wysiłek związany z ochroną tego dobra kultury. Sprawowanie opieki nad takim obiektem i dzielenie się nim z innymi to prawdziwy przywilej".
Wietorówka

Po co ratować, co się da, kiedy obiekt się sypie, fachowców brakuje, a całość zajmuje ogrom czasu?

To nie jest tak, że nowe nie jest wartościowe. Po prostu nowe obiekty wnoszą coś innego do naszego życia. Stare natomiast żyją z nami od zawsze i dlatego budują naszą tożsamość. Są naszą wiedzą o przeszłości i atrybutem naszej pamięci. Mają nieocenioną wartość, ponieważ przekazują nam wiedzę o życiu, a tym samym o nas samych. Dawne techniki budowlane i rzemieślnicze, detale architektoniczne oraz elementy niematerialne związane z danym obiektem, na przykład słownictwo, wydarzenia, jakie miały w nich miejsce, nie tylko przekładają się na relację budynek-człowiek, ale także są przesłanką do tego, aby podejmować wysiłek związany z ochroną tego dobra kultury. Sprawowanie opieki nad takim obiektem i dzielenie się nim z innymi to prawdziwy przywilej. 

36% zeszłorocznych zgłoszeń na Slowhop to renowacje. Widzimy wzmożone zainteresowanie tematem ratowania ruin. Czy pani jako specjalistka w temacie konserwacji dostrzega zmiany w kwestii ocalania od zapomnienia starych domów? 

Wydaje mi się, że ludzie zaczynają coraz bardziej doceniać wartość zabytków. Patrzą na nie czulej i nie tylko pod swoim kątem – zależy im, aby przekazać to dobro kolejnym pokoleniom. Co więcej, osobom biorącym się za restauracje, zależy na opowiadaniu prawdy o budynku. W konserwatorstwie to bardzo ważny element – bycie autentycznym, nieukrywanie tego, że budynek ma za sobą długoletnią historię, niepostarzanie belek czy innych elementów, ale pokazanie, które elementy są nowe, a które stare. Odwiedzający nasz dom goście często patrzą na sufit i dziwią się, że jest taki łaciaty. Ale potem przyznają, że wygląda nieźle (śmiech) i prawdziwie. 

Jak ważne jest szerzenie wiedzy na ten temat?

To bardzo istotne, bo potrafi zmienić perspektywę patrzenia. Kilka lat temu byłam na spotkaniu z między innymi właścicielami domów podcieniowych, organizowanym przez Stowarzyszenie “Kocham Żuławy”. Spotkanie było poświęcone temu, jak zabrać się za renowację, uzyskać dotację celową i jak postępować z obiektem historycznym. Zaskoczyło mnie to, że wielu właścicieli tych budynków, którzy byli obecni na spotkaniu, ich nie lubi. Często mieszkali oni w nich od dziecka. Te domy kojarzyły im się z zimnem, nieprzyjemnością. Teraz otrzymali je w spadku i nie wiedzą, co z nimi zrobić. Nigdy nie myśleli o tym, że te budynki mają wartość historyczną, naukową, artystyczną czy emocjonalną. Na szczęście takie spotkania otwierają ludziom oczy na wartości i pozwalają spojrzeć na te domy inaczej. 

Czy dzielenie się renowacją domu jest pani misją?

Uważam, że mam wręcz obowiązek dzielenia się moim domem z innymi, aby oni także mogli podjąć się renowacji i podejmować decyzje ratujące i chroniące obiekt. Ja też to po prostu lubię (śmiech). Podczas Dni Otwartych Żuławskich Zabytków przychodzi do nas od 140 do 160 osób dziennie. Później w ciągu roku kilkanaście razy odwiedzają nas różni ludzie, aby coś obejrzeć lub o coś zapytać. Trzeba się koniecznie otwierać i dzielić zdobytym doświadczeniem. Chciałabym, aby właściciele innych budynków historycznych nie postrzegali ich jako obciążenia, ale poczuli się uprzywilejowani tym, że mogą mieszkać w takich domach, które mogą służyć kolejnym pokoleniom. 

Dobre Historie

Jak pogodzić ratowanie obiektu historycznego z chęcią posiadania w domu nowoczesnych rozwiązań technologicznych? 

Konserwacja wiąże się z zachowaniem autentyzmu budynku i przywróceniem jego pierwotnej formy. Nowinki technologiczne dotyczą modernizacji i adaptacji. W przypadku działań konserwatorskich mamy jasne wytyczne postępowania. Przy modernizacji i adaptacji możemy jedynie robić studia innych przypadków, zarówno dobrych, jak i złych, i wyciągać z doświadczeń innych coś dla siebie. Największe obawy dotyczą przystosowania budynku do współczesnych warunków mieszkaniowych i aktualnych wymogów prawa budowlanego. Wiąże się ono z ingerencją w substancję zabytkową i w formę obiektu. A musimy to zrobić, aby na przykład poprowadzić odpowiednie instalacje elektryczne, grzewcze czy ocieplić budynek. Ingerencja może doprowadzić do zniszczenia oryginalnej tkanki. Czasami zniszczenia mogą być nieodwracalne, a to oznacza zniszczenie źródła historycznego. Dlatego przy adaptacjach potrzebna jest praca ze specjalistami, którzy podpowiedzą, jakie rozwiązania zastosować, aby ingerencja w substancję zabytkową była jak najmniejsza. 

Czy konserwator zabytków może być w tych działaniach pomocny? 

Wiele osób podchodzi do konserwatora z obawą, że ten czegoś zabroni. Tymczasem działania konserwatora zmierzają do zachowania pierwotnej formy obiektu, a jego decyzje mają na celu jego ochronę. Chodzi o to, aby służył on dalej, a przywrócenie mu dobrej kondycji odbyło się we właściwy sposób. Dlatego konserwator dba na przykład o odpowiedni dobór materiałów. Ja zawsze starałam się czerpać z jego wiedzy. Bo jeśli nie wiemy, jak postępować, a nie chcemy iść na studia tak jak ja, to możemy poprosić o konsultacje lub napisać pismo z prośbą o wytyczne konserwatorskie. Dzięki nim dowiemy się, co możemy z tym budynkiem zrobić, a co będzie działaniem niszczącym.

"[...] Przywracanie do zdrowia chorego obiektu zawsze ma sens, o ile nie jest powierzchowne. I zawsze wymaga zaangażowania zespołu ludzi i od ich znalezienia należy zacząć. To jest praca interdyscyplinarna, prowadzona na różnych płaszczyznach. Sama pasja do obiektu zabytkowego nie wystarczy. Jest oczywiście ważna, ale nie mając odpowiedniej wiedzy o tym, jak postępować z obiektem historycznym, możemy niechcący zrobić wiele szkody".

Jaką radę dałaby pani osobom, które stoją przed decyzją o ratowaniu jakiegoś obiektu historycznego?

Aby pamiętali o tym, że przywracanie do zdrowia chorego obiektu zawsze ma sens, o ile nie jest powierzchowne. I że zawsze wymaga zaangażowania zespołu ludzi i od ich znalezienia należy zacząć. To jest praca interdyscyplinarna, prowadzona na różnych płaszczyznach. Sama pasja do obiektu zabytkowego nie wystarczy. Jest oczywiście ważna, ale nie mając odpowiedniej wiedzy o tym, jak postępować z obiektem historycznym, możemy niechcący zrobić wiele szkody. 

W jaki sposób odwdzięcza się uratowany budynek? 

Odwdzięcza się taką samą miłością, jaką go obdarzymy. Relacja człowiek-budynek jest naprawdę niezwykła. Dom może być czuły, otulający, w jego wnętrzu i otoczeniu może panować zdrowy mikroklimat. O naszym domu mogę śmiało powiedzieć, że ma czułe wnętrze, a każdy, kto tu przychodzi, odczuwa to w jakiś sposób. Do renowacji podeszliśmy holistycznie, a teraz nasz dom oddaje nam tę miłość, odwdzięcza się każdego dnia za to, że został uratowany. Trzeba tylko pamiętać, że taki dom wymaga stałej opieki. Musimy troszczyć się o niego przez całe nasze życie i istnienie tego budynku. 

I wyszła nam z tej rozmowy historia o miłości... 

O miłości, przyjaźni, relacjach. W trakcie prowadzenia prac restauratorskich nad obiektem, ale zwłaszcza teraz, kiedy już w domu mieszkamy, poznaliśmy bardzo wiele osób. Ten dom dał nam możliwość zbudowania wielu pięknych relacji. Po pierwsze z nim, ale także z innymi ludźmi, bo on przyciąga dobrych, wrażliwych ludzi. Z wieloma utrzymujemy stały kontakt. I mamy świadomość, że to właśnie nasz dom to sprawił. Dał nam możliwość budowania czułej społeczności wokół siedliska.  

Katarzyna Pielaszkiewicz, architektka wnętrz i konserwatorka, Gospodyni domu Tilia Authentic Home. Zanim powstała Tilia, Katarzyna wraz z mężem Michałem dokonali konserwacji i adaptacji ponad 200-letniego domu podcieniowego na Żuławach. Ta restauracja zaprowadziła ją na studia konserwatorskie. Aktualnie najchętniej zajmuje się adaptacjami zabytkowych budynków do współczesnych funkcji. Pasjonują ją domy drewniane i dawne techniki ciesielskie, a projektując ich wnętrza, stara się zachować oryginalne elementy i połączyć je w całość ze współczesnym designem.