Polska wciąż nas zaskakuje. Gdy myślimy, że widzieliśmy już wszystko - na Mazurach pojawia się mieszkalny wiatrak, a na Kujawach - ogród letni rodem z greckich filmów.
Dziś zestawienie miejsc, które nas zadziwiły. Takich, które niczego nie udają, ale od razu przywodzą na myśl inne strony świata. Czasem śródziemnomorskie słońce, czasem skandynawskie hygge. Ich Gospodarze to zapaleni podróżnicy, kolekcjonerzy pamiątek, artystyczne dusze, a przede wszystkim pasjonaci, którzy odważyli się zrealizować swoje egzotyczne pomysły. Dzięki nim mamy sposób na odmianę, ale też na zagraniczny klimat bez lotniska i odprawy. Zapraszamy, bienvenidos & enjoy!
Tu stawialiśmy na Grecję, może Portugalię, ale nie na Kujawy. Tym bardziej byliśmy zdziwieni. Dajecie wiarę, że ta śnieżnobiała elewacja, niebieskie okiennice i ogród rozświetlony lampkami… to wszystko dzieje się w Polsce? Miejsce nazywa się Ogród Królowej i ma to sens, bo wystarczy, że raz w nim zasiądziecie i nagle w dłoni pojawia się mrożona kawa, na głowie kapelusz z szerokim rondem, a na twarzy uśmiech bąbelka. Nazwę dawno temu wymyślił twórca tego miejsca i tak już zostało. Pasuje jak ulał, bo to właśnie część zewnętrzna odgrywa tu kluczową rolę. Pośród bujnej roślinności znajduje się taras, postawiony w takim miejscu, że przez cały dzień dociera tam słońce. Jest też altana, która poratuje cieniem i służy za miejsce długich spotkań do białego rana. A jak się już wyleżycie, nagadacie i rozjaśnicie sobie pasemka za pomocą słońca to zróbcie tak: weźcie wiosła i potupajcie nad wodę, hop do łódki i popłyńcie sprawdzić co to za tajemnicza wyspa na środku stawu.
Zdaniem Slowhopa:
Nasz przepis na relaks w Queen’s Garden jest taki: na słonecznym tarasie robicie opaleniznę rodem z tropików (nie zapomnijcie o spf). Potem sesja studzenia w altanie letniej, gdzie uczuleni na słońce czekają już z lemoniadą i pierwszą partią przysmaków z grilla. Cały cykl należy powtarzać, aż do osiągnięcia spodziewanych efektów. Wieczorem koniecznie sauna (do woli, bo jest w cenie pobytu).
Doktoratu z wiatraków nie mamy, ale jak tylko zobaczyliśmy Wiatrak Zyndaki to od razu wiedzieliśmy, że to nie jest typowy egzemplarz. W Polsce najczęściej spotykane są koźlaki - prostokątne budynki z masywnymi śmigłami oraz wiatraki holenderskie - okrągłe, rozszerzające się ku dołowi. Od średniowiecza po XX wiek budynki ze śmigłami były na obszarze naszego kraju tak powszechnym widokiem jak dziś ciągnik marki Ursus. Ale nie takie jak Wiatrak Zyndaki. Żeby zobaczyć tego typu eleganta nawet w XVI wieku musielibyście się transportować na zachód Europy. Tam tradycyjnie budowano je z kamienia i nie inaczej zrobili Nina i Rafał. Tak, postawili wiatrak od zera, tocząc kamienie z okolicznych pól i układając jeden na drugim. W dodatku bez dźwigu czekającego na szczycie wzgórza, bo nie dało się go tam postawić. Robi wrażenie, prawda? Po 6 latach stoi, jedyny taki wiatrak w Polsce. W środku można spać, zajadać chałkę, a nawet brać kąpiel w wannie.
To miejsce może przenosić w czasie i przestrzeni, tak podejrzewamy. Wszystkie mole książkowe i fani filmów kostiumowych będą się tu czu jak u siebie. Jeśli macie w domu małych rycerzy, śpiące królewny lub Marco Polo w wersji miniaturowej to zabierajcie ze sobą - coś czujemy, że dla dzieci taki pobyt to będzie bajka. A propos bajek, czy tylko my dostrzegamy tu małe podobieństwo do domku Muminków?
Pewnie się zastanawiacie jak to się stało, że miejsce położone w małej miejscowości w Górach Kaczawskich wygląda jak z prospektu o włoskich willach. Już wyjaśniamy. Po pierwsze, sam Gospodarz, Urian, jest z pochodzenia Holendrem, z zawodu: projektantem, ogrodnikiem i malarzem, a z zamiłowania - pasjonatem sztuki, przyrody i projektowania wnętrz. Po prostu wiedział co robi. Po drugie, wyposażenie pensjonatu to zdobycze Uriana znalezione na zagranicznych targach: obrazy, rzeźby, antyki i meble vintage. Nie ma tam miejsca na przypadki. W końcu po trzecie, to idealna okolica na “małe Włochy w Polsce”, jak czytamy w jednej z opinii Gości. Rozległy, pofalowany krajobraz, ciemne noce i cisza to jest zresztą właśnie to, co przekonało Uriana żeby przenieść się do Polski. To miejsce najpierw zachwyciło jego, a od ponad dekady zadziwia też Gości.
“Wspaniałe miejsce z niezastąpionym klimatem. Polecam wszystkim z całego serca! Małe Włochy w Polsce. (...) Urian jest przemiłym gospodarzem. Dba aby każdy gość był zadowolony. Jego kolekcja sztuki jest imponująca. Już tęsknimy za tym wyjątkowym miejscem! :)”
Dolce far niente na tym tarasie albo na leżaku z widokiem na niekończące się pagórki - to jest to, co widzimy jak zmrużymy powieki na hasło “lato”.
To miejsce to dowód na to, że żeby zrobić niecodzienny klimat i coś wyjątkowego, wcale nie trzeba grubo kombinować. Prosta bryła, autorski pomysł, lokalne materiały. Tyle wystarczy. Plus - oczywiście! - setki godzin pracy własnej i ekipy budowlanej. Tak powstały dwa, złączone ze sobą domki, które stanowią całość: jeden domek to część dzienna, a drugi - sypialniana. Łączy je taras z widokiem na Jezioro Krawusińskie. Ale to nie koniec. Kominek z dwustronnym paleniskiem, został zaprojektowany tak, żeby można było z niego korzystać i w domu i na zewnątrz. Czy to nie genialne? Jest i prysznic pod chmurką, który zmywa całe błotko (powstałe w wyniku jeziornianych harców) przed wejściem do domu. Naszym zdaniem: osom.
To miejsce ma ✨bardzo dobrą energię✨! Można tu odpocząć od miejskiego zgiełku wybierając się zaledwie w godzinną podróż za Trójmiasto. Bardzo miły kontakt z właścicielami, otrzymaliśmy możliwość przyspieszenia godziny przyjazdu i wydłużenia godziny wyjazdu. Hipnotyzujący widok na jezioro udostępniają ogromne okna w każdym pomieszczeniu. Estetyczne i ergonomiczne wnętrze domku zapewnia komfort podczas wypoczynku, jak i wykonywania codziennych czynności tj. gotowanie i „ogarnianie” przestrzeni. Bez problemu skorzystaliśmy z balii, grilla, a ciepłe oświetlenie zewnętrzne pozwoliło dostrzec urok śnieżnego weekendu. Dziękujemy i gratulujemy stworzenia tak pięknego miejsca🪐
Uprzedzamy - tu z terminami może być ciężko. Najlepiej rezerwować z półrocznym wyprzedzeniem.
We wsi Dawidy, w gminie Pasłęk, tuż obok rezerwatu przyrody, stoi wioska indiańska. 11 stożkowatych tipi to nie jest typowo polski krajobraz, a jeszcze bardziej egzotycznie robi się po wejściu do środka namiotu. Dlaczego? Bo każdy z nich to inny świat. Możecie wybrać piaski Sahary, góry Tybetu albo plaże Zanzibaru. Wylądować na Jukatanie lub obudzić się w Peru. Każde tipi ma inne wzornictwo, tkaniny i własny klimat. Może zastanawiacie się skąd taka inspiracja. Otóż Gospodarz, Jan zwany Bartkiem, zjeździł kawał świata, a w szczególności upodobał sobie Afrykę. Wszelkie podobieństwa do odległych krajów nie są więc przypadkowe. Jeśli chcecie na chwilę zmienić klimat, ale w granicach kilkuset kilometrów od domu - tu wystarczy wybrać swój kraj i zarezerwować namiot.
„Niesamowite i magiczne miejsce. Cisza, spokój i soczysta zieleń dookola. Wspaniała obsługa. Bardzo smaczne posiłki, na które składają się świeże, lokalne produkty. Bardzo polecamy dla tych, którzy szukają miejsca z dala od jarmarcznych straganów i tłumu wczasowiczów.”
Na miejscu, poza namiotami, znajdują się eko łazienki, biuro, mini kawiarnia i piaszczysta plaża. Można przyjechać we dwoje, w czworo, ale można też całą grupą - to miejsce świetnie sprawdza się na przeróżne warsztaty, bo oprócz namiotów do spania jest też duże tipi do spotkań w grupie. Buqi Camp działa od czerwca do października.
Kiedyś wizyta w winnicy kojarzyła się z wycieczką do Prowansji, Toskanii, ewentualnie - na Węgry. I żebyśmy się dobrze zrozumieli - to nie jest tak, że winnic w Polsce nigdy nie było. Wręcz przeciwnie, były od zawsze. Na Wzgórzu Wawelskim istniały już w IX wieku. Ale to właśnie teraz uprawa winorośli w Polsce ma swoich pięć minut. Odżywają stare tradycje winiarskie na południu kraju - tam, gdzie tereny są przyjemnie pofalowane. Wiecie dlaczego? Przez zmianę klimatu. W Polsce jest coraz cieplej, co prowadzi do tego, że winorośl ma dłuższy okres wegetacyjny, a wina z niej produkowane są smaczniejsze. Prawdopodobnie to jedyny pozytywny skutek globalnego ocieplenia. No dobrze, ale przejdźmy od historii ogólnej do historii Winnicy Jerzmanice. Zaczęło się od tego, że Ania i Michał zauważyli, że położona na wzgórzu działka ich pradziadków ma niezwykle korzystny mikroklimat. Nigdy nie ma tam śniegu, a czereśnie dojrzewają wcześniej niż gdziekolwiek indziej. Założyli własną winnicę, a na szczycie wzgórza postawili mały domek ze zniewalającym widokiem. Tu wszystko kręci się wokół wina i dobrego jedzenia, a Gospodarze tak zarażają pasją, że Goście mają u nich prawdziwe dolce vita.
"Minęło już trochę czasu od naszego pobytu, ale Winnica Jerzmanice cały czas w naszej głowie :) Przepiękne i przepyszne miejsce. Ania i Michał to ludzie z pasją i niezwykle otwarci. Domek jest bardzo komfortowo i gustownie urządzony. Widok z tarasu obłędny. Zakochaliśmy się w tym miejscu totalnie :) Tęsknimy za najlepszym winem jakie piliśmy, za foccacią Ani, za jajecznicą z tajemniczym dodatkiem od Michała i za tym błogim spokojem, który tu znaleźliśmy...p.s. Pozdrowienia dla słodziaka Misia :)"
Oczywiście możecie liczyć na degustacje wina. Ania i Michał chętnie zdradzą Wam też tajniki pracy winiarzy.
Nasze pierwsze skojarzenie: dom pisarza, gdzieś w Skandynawii, gdzie - wnioskujemy po liczbie powstających tam kryminałów - w każdej wiosce toczy się jakaś zawiła sprawa kryminalna. To skojarzenie ma w sobie ziarnko prawdy - do postawienia domu na Żuławach zainspirował Kasię jej tata, pisarz i historyk, z którym kiedyś miała okazję tu pomieszkać. Lata mijały, Kasia została architektką wnętrz oraz konserwatorką. I wróciła na Żuławy wyczyniać cuda. Pierwszym był odratowany, dwustuletni dom podcieniowy, w którym zamieszkała wraz z mężem. Tilia była drugim wyzwaniem. Panująca w jej wnętrzach prostota, naturalne materiały i kolory na pewno przypadłyby do gustu Skandynawom, ale śpieszymy wyjaśnić, że Tilia jest bardzo lokalnym projektem. Powstała z materiałów odzyskanych z nieistniejących budynków. Belki, deski, cegły, dachówki połączono z gliną i innymi naturalnymi surowcami. Efekt jest taki, że od samego patrzenia na zdjęcia robimy się spokojni jak przeżuwacze w porze obiadowej.
Miejsce z którego nie chce się wyjeżdżać. Nowoczesny dom z duszą, zaprojektowany z dbałością o najdrobniejszy szczegół. Nie brakuje tu absolutnie niczego a w szczególności przestrzeni, która pozwala wziąć głęboki oddech i po prostu odpocząć. Dopełnieniem magicznej atmosfery jaka tu panuje są obłędnie pyszne śniadania i obiady przygotowywane przez gospodarzy Katarzynę i Michała. Zdecydowanie jedno z piękniejszych i najpyszniejszych miejsc na mapie SLOWHOP. Polecam z całego serca 🖤
W Tilii są 4 apartamenty dla 2-4 osób. Gospodarze serwują śniadania składające się z lokalnych produktów oraz warzyw i owoców z własnego sadu i warzywnika. Po więcej informacji chodźcie na profil Tilii.
Niby Wleń, a jakby angielski ogródek. Żeby nie było, specjalistami nie jesteśmy - na ogrodzie znamy się tylko na tyle, żeby wiedzieć gdzie latem szukać poziomek. Natomiast na pewno możemy powiedzieć, że drugiego takiego miejsca to nie znajdziecie ani w Polsce, ani w Anglii. W starej wozowni urządzono tutaj dwa apartamenty w stylu angielskim, z dużą przestrzenią wspólną na parterze, ogrodem pełnym kwiatów na zewnątrz i widokiem z gatunku spektakularnych dookoła. Jest nawet specjalne miejsce piknikowe pod jabłonkami, żeby móc ten widok gór i pogórzy chłonąć wraz z pożywieniem. Urzeka nas też tutejsza dbałość o detal, ekologiczne rozwiązania i obecność lokalnej sztuki we wnętrzach. Chylimy czoła i mamy nadzieję, że w niedalekiej przyszłości uda nam się wpaść do tego ogrodu na five o’clock tea.
Działa tutaj Fundacja Flowland, więc często dzieją się tu ciekawe rzeczy: piknik artystyczny w czerwcu, a latem koncerty, warsztaty oraz jarmark produktów lokalnych. Po więcej informacji chodźcie na profil miejsca.