Podróżniczy savoir-vivre, cz. 3.

W mieście

Jakie są zalety wakajek w mieście? Na przykład to, że do miast łatwo dotrzeć nawet bez auta, w opcjach jedzeniowych można przebierać, a różnorodność rozrywek na ogół wprost proporcjonalna do liczby budynków. 

Na ostatnim spacerze z cyklu „Podróżniczy savoir-vivre” zaserwujemy kilka tipów, które mogą umilić Wasz pobyt, przy okazji utrwalając praktyki podróżowania przyjaznego otoczeniu.

  1. Oszczędźmy już na przedwyjazdowych zakupach

Zamiast wydawać tegoroczne oszczędności na nowe ubrania i sprzęt, a potem dopychać walizkę w trzy osoby, zastanówmy się, czy serio potrzebujemy kupować nowe rzeczy i czy koniecznie musi to oznaczać wymianę całej letniej garderoby. Może przynajmniej niektóre elementy, np. pareo, dacie radę pożyczyć od przyjaciółki, a zamiast upłynnić tysiące na nowiutki aparat, Wasz kumpel wspaniałomyślnie zgodzi się na tygodniowy leasing.

Co możemy zrobić?

  • Zastanówmy się, które rzeczy są nam potrzebne właściwie tylko na ten wyjazd i rozważmy pożyczenie ich. Co oszczędzamy? Pieniądze, miejsce w szafie i zasoby przyrodnicze.
  • Jeśli planujemy zakupy, rozważmy butik cyrkularny, miejscowe second handy lub internetowe platformy sprzedażowe. Polecamy też apkę Dobre Zakupy, która podpowie Wam adresy wielu etycznych twórców.

  1. Wspierajmy lokalną gospodarkę – nocujmy w rodzinnych pensjonatach

Rozumiemy, że spanie w znanej sieciówce hotelowej może stwarzać pewne poczucie komfortu, ale o ile nie reagujecie na zmiany tak ciężko jak serialowy Sheldon Cooper, warto przynajmniej raz na czas wypróbować pobyt w niewielkim pensjonacie lub okolicznej agroturystyce. Dzięki temu nasze pieniądze nie idą na konto zarządu zagranicznej korporacji, ale np. fundujemy korepetycje z angielskiego dzieciom właścicieli, albo po prostu pozwalamy im utrzymać się na rynku. Nierzadko takie miejsca bywają też tańsze.

Co możemy zrobić?

  • Przeglądając oferty noclegowe, zwracajmy uwagę, czy miejsce jest prowadzone przez lokalsów, czy należy do znanej sieciówki, jak wielu gości przyjmuje itp. Dajmy szansę niewielkim obiektom noclegowym i wspierajmy miejscowych przedsiębiorców. Najlepiej takich, którzy dbają o pozytywny wpływ na przyrodę i społeczność.
  1. Zabierajmy ze sobą dyżurny zestaw podróżniczy

W jego skład wchodzi: torba materiałowa, butelka/termos na wodę, pojemnik na jedzenie i sztućce wielokrotnego użytku. Dzięki niemu możemy mocno ograniczyć produkcję jednorazowego plastiku.

Torby są lekkie, mieszczą się w kieszonce i potrafią poratować z niejednej opresji, a butelka lub termos na wodę pozwoli nam zmniejszyć wakacyjne wydatki (w wielu miastach kranówka jest dobrej jakości i można korzystać z tzw. stacji refill lub poidełek z darmową wodą pitną, np. w Wiedniu lub Oslo). Z kolei pojemnik na jedzenie ze sztućcami zapewni późniejszą przekąskę np. z niedojedzonej zapiekanki czy chaczapuri.

Co możemy zrobić?

  • Spakujmy butelkę na wodę, pojemnik ze sztućcami oraz torbę materiałową. Te gadżety są lekkie, nie zajmują dużo miejsca, pomagają zmniejszać wydatki jedzeniowe oraz ograniczają liczbę odpadów produkowanych w czasie naszych podróży. 
  • Pokażmy znajomym, dlaczego warto pakować takie gadżety w każdą podróż.

  1. Gastroodkrywcy

Czy wiecie, gdzie dorwać rasowego proziaka, czym są kulebele i w jakim zestawieniu najlepiej smakują haluszki? Nie dopuśćmy, by nasz gust kulinarny uległ mineralizacji i spróbujmy czegoś nowego z lokalnych specjałów. Zostawmy znane sieciówki i kolejki do knajpek polecanych przez influencerów. Zostańmy gastroodkrywcami i znajdźmy swoje umami w lokalnych jadłodajniach. 

Co możemy zrobić?

  • Zagadajmy do spotykanych po drodze ludzi: pani podlewającej ogródek, kierowcy busa czy innych podróżników mijanych na trasie. Zapytajmy, gdzie jedli popisowy obiad i wypróbujmy ich rekomendację.
  • Zwróćmy uwagę, gdzie stołują się miejscowo wyglądający goście lokalu. To dobry wskaźnik: nie tylko dla jakości lokalnej kuchni, ale też często bardziej przystępnych cen.
  1. Oderwijmy oczy od obiektywu i ekranów

„Wszyscy robią selfie, zrobię i ja!” – pomyśleli WSZYSCY WSZĘDZIE. I tak z podróżniczej refleksji zostają wspomnienia kolejek pod Mona Lisą i tej Pani, co przypadkiem rozkwasiła Ci stopę koturnem, wprawiona w ruch przez znużony oczekiwaniem lud. 

Wiadomka, że każdy chce mieć pamiątkę z wyjazdów na sąsiednie południki, ale mamy wrażenie, że odbywa się to kosztem nie tylko jakości turystycznego doświadczenia, ale czasem nawet bezpieczeństwa (jak np. w przypadku wchodzenia na tory metra na moście Ponte Luis I w Porto – tylko po to, żeby uchwycić nieco inne ujęcie Ribeiri). Nie brakuje też desperatów, którzy dla oglądalności skaczą do weneckich kanałów lub wspinają się na najwyższe budynki, żeby cyknąć tzw. death selfie. Wiemy – to już są hardkorowe przykłady. Ale wszyscy czasem wpadamy w pułapkę zrobienia super zdjęcia kosztem doświadczania. Chłonięcia widoku. Zachwycenia się. Wymiany uśmiechów z lokalsem. Warto czasem odpuścić zdjęcie żeby zyskać coś innego. 

Co możemy zrobić?

  • Róbmy zdjęcia, ale niekoniecznie wszędzie i za wszelką cenę. Pamiętajmy, że jeśli przebywamy w miejscu potencjalnie kolizyjnym, najważniejsze jest bezpieczeństwo – nasze oraz innych uczestników ruchu. Dlatego jeśli widzicie tłum weekendowych fotografów blokujący drogę, nie dołączajcie do stada. Poczekajcie, aż tłum się rozejdzie, spróbujcie wykonać zdjęcie w innym miejscu, albo po prostu odpuście tym razem ujęcie godne kalendarza National Geographic i chłońcie zastane widoki.
  • Nie róbmy zdjęć en face innym osobom, chyba że dostaniemy od nich jasne przyzwolenie. Nikt nie lubi czuć się uprzedmiotowiony, a w wielu destynacjach mieszkańcy codziennie zmagają się z turystycznymi paparazzi. 
  1. Zagadujmy do lokalsów

GPS, wyszukiwarka internetowa i Tripadvisor w jednym. Powiedzieć, że lokalsi to skarb, to jak nic nie powiedzieć. Podpowiedzą, gdzie zjeść najlepszą pazibrodę, którędy iść, by widoki zaczarowały oczy oraz do kogo zagadać, żeby załatwić transport „tam, gdzie nic już o tej porze nie jeździ”. 

Lokalsi są wspaniałą, żywą tkanką miejsca, które przyjechaliśmy eksplorować. Zrezygnować z interakcji to jak podróżować wyłącznie z programem telewizyjnym. Gdyby nie miejscowi, to w sferze zabytków kulturowych nie mielibyśmy dokąd jeździć. 

Co możemy zrobić?

  • Nie unikajmy kontaktów z miejscowymi, choćby bardzo powierzchownych. Nie trzeba od razu odsłaniać duszy i toczyć rozmów mających zmienić oblicze świata, ale nawet zwykłe przywitanie lub choćby uśmiech jest znakiem, że dostrzegamy ich obecność i szanujemy przestrzeń, w której nas goszczą (tak, również przestrzeń publiczna jest przestrzenią autochtonów). Ich obecność dodaje podróży kolorytu, a zwykle gdy okażemy im odrobinę zainteresowania i uwagi, nie szczędzą nam pożytecznej wiedzy o miejscach, które chcielibyśmy zobaczyć po drodze. 
  • Przed podróżą zdobądźmy przynajmniej podstawowe informacje na temat lokalnych obyczajów, zakazów, prawa i ogólnie - etosu. To pomoże nie tylko w relacjach, ale też uchroni nas przed przykrymi konsekwencjami niestosownych w danej kulturze zachowań.
  • Nauczmy się przynajmniej słowa „dziękuję” w miejscowym języku lub dialekcie. To miły gest, który ociepla kontakty.
  1. Zdjęcie z sową? Nie, dziękuję!

Wykorzystywanie zwierząt w turystyce przekracza najróżniejsze bariery okrucieństwa. Wykupywanie ptaków, żeby je uwolnić w zamian za „przydział dobrej karmy”, odwiedzanie delfinariów czy papugarni, jazda na słoniach, wiele z tzw. petting zoo, lisie wioski czy świątynie tygrysów. Nawet na pozór niewinne zdjęcia z tańczącymi wężami w Maroku, małpkami w Indiach czy sowami w Polsce (np. ostatnio na wrocławskim Rynku) to kilka lajków pod Waszym zdjęciem, ale w zestawie ze strasznym losem futrzaka. 

Osoby uprawiające zarobkowo tego typu przemoc najczęściej odwołują się do naszej fascynacji zwierzętami i potrzeby bliskiego kontaktu z taką egzotyką. Niestety zwykle oczarowani widokiem słodkiego pyszczka nawet nie zdążymy zastanowić się, jakie tortury przeżyło zwierzę, żeby mogło ubarwić naszą galerię w mediach społecznościowych. Przykładowo: uroczym, wielkookim lemurom zwanym kukand wyrywa się na żywca zęby, żeby nie mogły kąsać pseudohodowców czy turystów. Choć to drastyczne, piszemy o tym celowo, bo to prawda, która zwykle nie mieści się w turystycznych kadrach. Jeśli chcecie zgłębić temat przemocy wobec zwierząt nakręcanej przez turystykę, przeczytajcie np. ten lub ten artykuł. Skoro w społecznej świadomości dotarliśmy w końcu do punktu, gdzie cyrk budzi w nas niesmak, pora uwrażliwić się na tego typu spektakle.

Co możemy zrobić?

  • Nigdy nie bierzmy udziału w pokazach z udziałem dzikich zwierząt. Nie korzystajmy z atrakcji z ich udziałem ani nie róbmy sobie z nimi zdjęć. Nie dawajmy pieniędzy ich treserom, odmawiajmy zdjęć z sowami, kameleonami czy zwabionymi jedzeniem (często przez przewodników) ptactwem, rekinami lub orangutanami spotkanymi „przypadkiem” na trekkingu. To nie tylko wstydliwe pamiątki dla nas, ale przede wszystkim wzmacnianie popytu na zwierzęce tragedie.
  • Reagujmy, jeśli widzimy tego typu atrakcje. Zgłaszajmy je na policję, wrzucajmy materiały na Tripadvisor lub w inne, często odwiedzane przez turystów źródło.
  • Zastanówmy się czy serio potrzebujemy przejechać się bryczką lub generalnie na czyimś grzbiecie (np. wielbłąda czy osła). O ile nasz stan zdrowia nie wyklucza poruszania się, zażyjmy spaceru o własnych siłach – m.in. nad Morskie Oko. Konie odsapną, my spalimy trochę nadprogramowych kalorii, a jabłecznik w schronisku będzie lepiej smakować.
  1. Pamiątki: polowanie na skarby

Też nie możecie już patrzeć na plastikowe breloczki i skomercjalizowane souveniry, które właściwie w każdej części świata wyglądają tak samo i różnią się tylko nazwą miejscowości? Jeśli macie potrzebę przywiezienia pamiątki, oprócz zakupów u lokalnych twórców rozważcie wizytę w tzw. charity lub vintage shop, bo to wspiera ekonomię cyrkularną. Jeśli powstrzymywaliście się dzielnie przy zbieraniu z plaży muszli, tutaj możecie spuścić ze smyczy swój instynkt zbieracki.

Przykład: będąc ostatnio w Wiedniu, jedna osoba z naszej ekipy odwiedziła tzw. charity shop blisko centrum, gdzie nabyła dwie miski z tradycyjnej, ręcznie tworzonej ceramiki austriackiej Gmundner Keramik za całe 2 euro. Zyskują: środowisko +1 oraz Wy +2, bo oszczędzacie kasę i przywozicie do domu wyjątkową rzecz.

Jak znaleźć takie miejsca? W niektórych krajach mają one specyficzne nazwy. Niemniej można zacząć poszukiwania od ogólnych haseł w wyszukiwarce, np. charity shop, vintage shop, thrift store, hospice shop, resale shop, consignment store, albo po prostu second-hand (choć najczęściej te ostatnie mają w ofercie tylko odzież). Polecamy też poszukiwać lokalnych pchlich targów (flea markets). 

Co możemy zrobić?

Wklepmy w wyszukiwarkę wymienione wyżej hasła i dajmy szansę przynajmniej jednej lokalizacji wspierającej gospodarkę cyrkularną. Żeby to Wam ułatwić, zrobiliśmy małą ściągawkę ze znanych nam i operowanych miejscowo nazw:

  • Francja – np. Emaus shops,
  • Szwecja – loppis,
  • Holandia – kringloopwinkel,
  • Norwegia – loppemarked,
  • Australia i Nowa Zelandia – op-shop,
  • Niemcy – np. Rotkreuz-Laden, a także Flohmarkt i Trödelmarkt,
  • Japonia – furugiya (古着屋),
  • Polska – szroty.
  1. Niech nasze krokomierze się uśmiechną 

Lubicie łączyć przyjemne z pożytecznym? W takim razie gorąco zachęcamy, aby czas zwiedzania uczynić równocześnie treningiem i poruszać się pieszo (można zajrzeć w wiele niepozornych, lecz urokliwych zakamarków) lub rowerem (świetne rozwiązanie na dłuższy kilometraż). Warto też korzystać z miejskiej komunikacji zbiorowej, gdzie nierzadko można kolekcjonować więcej materiału na wakacyjne anegdoty niż w wyjałowionych ze społecznych interakcji taksówkach. Do tego mniejszy ślad węglowy, wsparcie dla  miejscowej gospodarki, no i można zdobyć wiele pożytecznych informacji od współpasażerów.

Co możemy zrobić?

  • Spakujmy choć jedną parę wygodnych butów i zestaw plastrów na ewentualne otarcia i odciski, a zabezpieczymy sobie możliwość długodystansowych spacerów i pełnej niezależności w zwiedzaniu.
  • A jak z dojazdem? Rozważmy najpierw opcję dojazdu koleją – zwłaszcza na krótszych dystansach. Wiele tras międzynarodowych oferuje całkiem dobrej klasy wagony sypialne, które można upolować w nienajgorszych cenach. 

Finito!

Odbyliśmy razem odpowiedzialny spacer po plaży, lesie oraz w mieście. Chociaż były to trzy osobne podróże, to wszystkie przedstawione w nich zasady są tym, czym prawy baton Twix dla lewego – dopełniają się wzajemnie. Te artykuły tworzą razem kodeks Obyczajnego Podróżnika, dlatego dobrze znać, a przede wszystkim stosować je we wszystkich, nawet drobnych podróżach. I nie chodzi o to, by narzucić na grzbiet mnisi habit, a na przekonania – klasztorną surowość, ale by starać się ograniczać nasz negatywny wpływ na otoczenie przynajmniej w stopniu, który nie stanowi dla nas większego wyzwania. Za wszelkie takie próby nasza planeta będzie nam wdzięczna.