
Zacznę od tego, że jest to artykuł wybitnie subiektywny. W dodatku napisany przez osobę, która uznaje tylko dwie pory roku: jesień i czekanie na jesień. Kiedy Zespół Slowhopa wzdycha za letnimi sukienkami, ja z radością wyciągam swetry i uśmiecham się do chłodnych wieczorów.
Przygotowałam dla Was slow bucket list, tyle że w wersji wybitnie jesieniarskiej. Jeśli też kochacie jesień – znajdziecie tu inspirację. A jeśli wciąż nie wierzycie, że życie jest najlepsze przy plus 15, to może dacie się jednak namówić na zmianę perspektywy.
Zosia ze Slowhopa

To był wrzesień, kiedy w ciągu dwóch dni spotkałam trzy niedźwiedzie. Bieszczady opustoszały po letnim szaleństwie i łatwiej było o ślady łap niż butów, co z jednej strony budziło zachwyt, z drugiej – respekt. Po tamtej podróży już wiem, że połoniny to nie moja bajka, za to w Pasmo Otrytu chcę wrócić. Tym razem tylko z ostrzegawczym dzwoneczkiem przy plecaku, żeby podczas solo wycieczek nie trzeba było cały czas śpiewać…
Sprawdzony adres już mam: Chyża Hapełe, której Gospodarze prowadzą też wspaniałą kino-kawiarnię Końkret. Tuż pod nosem San, opuszczone wsie i klimat dawnych Bieszczad.

Międzypokoleniową grupę teatralną PLEMIĘ nie tworzą głośne nazwiska - tylko lokalna społeczność. Tych wszystkich zapaleńców zebrała Monika Babula, która jesienią zaprasza na spektakl inspirowany II częścią Dziadów Adama Mickiewicza. Jednak zamiast Rózi czy Józia, do kaplicy przybywają duchy Beskidu Niskiego: żołnierzy z I wojny światowej, łani, Romki oraz cieśli. Spektakl obejrzycie w Wysowej-Zdroju w trzy pierwsze listopadowe weekendy.
A kiedy jestem w Niskim, nie wyobrażam sobie nocować gdzieś indziej niż w Domu na Łąkach. Do tego Gospodyni Aga może podzielić się z Wami historiami z backstagu wiejskiego teatru - sama również jest częścią grupy.
 
Fot. ze spektaklu autorstwa Beskid Bliski/źródło: teatrplemie.art

60. Tyle naliczyłam jeleni w największym stadzie, jakie do tej pory widziałam. A że na Ziemi Kłodzkiej lasy przeplatają się z rozległymi łąkami i krętymi drogami, podobnych obserwacji możecie dokonać nawet z samochodu.
Ale jeszcze lepszych wrażeń dostarcza oglądanie rykowisko z fotela - i serio, nie jest to licentia poetica. Wystarczy, że zarezerwujecie nocleg w Artystyce (a konkretnie w Apartamencie Dziupla) w Górach Bystrzyckich i wstaniecie przed budzikiem. Naprawdę warto, zwłaszcza że nawet nie musicie przebierać się z pidżamy.

Pierwszą osobę spotkałam po godzinie. A tak to pustka, wiatr, piasek i mój przeszczęśliwy pies. Podobno są tacy, którzy Bałtyk kochają najbardziej latem, kiedy bardziej czuć gofrem niż bryzą. Ja jednak polecam zobaczyć morze po sezonie, żeby z termosem pod pachą szukać wyrzuconych przez sztorm bursztynów.
Na bezludny Hel podjechałam z apartamentu Co za Widok. W cenie tytułowy widok na Bałtyk, sauna i kosz regionalnych smakołyków

Gdyby Outlandera kręcili w Polsce, część scen powstałaby na Pojezierzu Drawskim. Weźmy takie Czarcie Wrzosowiska – ponad 900 ha fioletowych łąk, jednych z największych w Europie. Dodajmy do tego Wilcze Jary, Dolinę Pięciu Jezior i Stary Szlak Kolejowy, a wyobraźnia już pracuje na najwyższych obrotach.
Swoje zauroczenie Pojezierzem Drawskim zawdzięczam Anie – Gospodyni Jelonków 2 i autorce projektu Dzikie Zdroje. Ana, wszystkich zakochanych w chaszczach, gości w swoich trzech cud apartamentach. Dla chętnych rozgrzewające śniadania oraz obiadokolacje, prosto z ogródka.

A tu jeszcze jedna polecajka przyrodnicza – równocześnie z rykowiskiem jeleni odbywa się mniej znane bukowisko, czyli czas zalotów łosi. Najbardziej słuszny łosiowy kierunek to oczywiście Biebrzański Park Narodowy, gdzie łosie spotkacie przy Carskiej Drogi (mój rekord – 13 w jednym przejeździe!) oraz podczas spacerów po kładkach nad bagnami.
Na nocleg polecam Zagrodę Kuwasy, gdzie zostałam nakarmiona po królewsku i słuchałam wycia wilków z pokoju.

Czasem budzę się z myślą: chcę zobaczyć Tatry. I koniec, choćbym spędziła miesiąc w Bieszczadach czy Sudetach, i tak w snach będę widzieć ostre granie. W tym roku, żeby uprzedzić tatrzańską gorączkę, wymarzyłam sobie oglądanie Tatr z tarasu i już przebieram nogami na październikowy urlop w Lost Road House.
Bo Tatry jesienią to: mniej ludzi na szlakach (a w tygodniu to w ogóle pustki), gorąca czekolada w schroniskach i bardziej przewidywalna pogoda.